Wiaczesław Masalcew to historyk, dyrektor liceum w miejscowości Objaczewo na południu Republiki Komi (Federacja Rosyjska). W swej pracy z rosyjską młodzieżą wiele czasu poświęcił zagadnieniu stalinowskiego terroru, którego namacalnym przejawem była ogromna fala zesłanych w lasy Komi mieszkańców wsi sprzeciwiających się kolektywizacji lub po prostu uznanych za wrogów władzy bolszewickiej. W efekcie kułackiej zsyłki liczba ludności tych dalekich północnych ziem zwiększyła się wielokrotnie. Rozmawiając ze starymi mieszkańcami rejonu priłużskiego w Komi, Masalcew zwrócił uwagę na powtarzający się wątek polskich zesłańców, którzy nie byli przygotowani na trudne warunki pogodowe (częste zimą czterdziestostopniowe mrozy) i życiowe – prymitywne warunki bytowe, ciężka praca, brak narzędzi, brak dostępu do pomocy medycznej. Od badaczy związanych z Fundacją „Pokajanie” dowiedział się o deportacjach Polaków w latach 1940–1941. Nowy temat wciągnął go i z czasem w pełni mu się poświęcił, przekazując młodemu pokoleniu wiedzę o polskiej karcie w historii Komi. Polaków umieszczano w tzw. osadach kułackich lub na całkiem dziewiczych terenach, z dala od miejscowej ludności, choć podczas etapów lokowano ich często w wiejskich domach. Mieszkańcy nie byli szczęśliwi z powodu nieproszonych gości, jednak Polacy pozostali na długo w ich pamięci. Ułatwiło to poszukiwania porzuconych w tajdze polskich osad i przyległych do nich cmentarzy. W 2007 r. Masalcew zorganizował pierwszą wyprawę młodzieży szkolnej z Lietki (priłużskij rejon) do tajgi w poszukiwaniu polskich miejsc pamięci. W jej trakcie trafił na grób Kazimierza Gargulińskiego (1869–1940), obok którego było widocznych kilkanaście innych mogił. Przez chwilę wahał się przed zdjęciem z krzyża na mogile drewnianej tabliczki z napisem w języku polskim: „Tu spoczywa Garguliński Kazimierz 1869–1940”. Zdecydował się jednak ocalić przed nieuchronnym działaniem czasu ten polski ślad. Na cmentarzu uczestnicy wyprawy postawili brzozowy krzyż, a teren, jak zawsze, ogrodzili taśmą. Minęło osiem lat. W czerwcu 2015 r. Roman Garguliński, prawnuk Kazimierza Gargulińskiego, organizując uroczystość rodzinną w Wierzbięcinie (woj. zachodniopomorskie), z ciekawości wpisał w wyszukiwarkę Google imię i nazwisko pradziadka. Pojawiły się cztery wpisy. Jako pierwszą otworzył zapisaną cyrylicą informację Wirtualnego Muzeum Gułagu, prowadzonego przez Centrum Naukowo-Informacyjne „Memoriał” w Sankt Petersburgu. Na fotografiach Roman ujrzał mogiłę pradziadka i stojącego przy niej postawnego mężczyznę w sile wieku, którym był właśnie Wiaczesław Masalcew. Jeszcze tego samego wieczoru prawnuk Gargulińskiego wysłał maila do polskiego konsulatu w Petersburgu z prośbą o pomoc w skontaktowaniu się z Masalcewem. Następnego dnia rano w skrzynce czekała już odpowiedź: z Masalcewem najłatwiej można się skontaktować przez Janusza Kobrynia z Koła Związku Sybiraków w Bystrzycy Kłodzkiej. Na początku sierpnia Polak i Rosjanin mieli brać udział w organizowanym przez polski konsulat wyjeździe na uroczystości upamiętniające ofiary pierwszego, znanego na całym świecie, łagru na Wyspach Sołowieckich. Już na miejscu, nie bacząc na problemy z łącznością, panowie skontaktowali się przez skype’a z Gargulińskimi. Podczas tego wirtualnego spotkania Roman Garguliński zaprosił Wiaczesława Masalcewa do Polski. W listopadzie 2015 r. Masalcew przyjechał do Wierzbięcina, aby przekazać drewnianą tabliczkę licznie przybyłej na spotkanie z gościem z Rosji rodzinie Gargulińskich. Ze łzami w oczach, odwlekając moment przekazania tabliczki, wymieniali się pierwszymi informacjami i opowieściami. Wreszcie Wiaczesław Masalcew uroczyście wniósł tabliczkę. Mężczyźni zerwali się od stołu, otoczyli go ciasnym kręgiem, a on przekazał deszczułkę prawnukowi zmarłego w Komi Romanowi Gargulińskiemu, który rzekł z powagą: „To dopiero początek drogi powrotnej pradziadka do Polski”. Okazało się, że w następnym roku planują przywiezienie prochów Kazimierza do Polski i zorganizowanie mu katolickiego pogrzebu. Tabliczkę i krzyż zbili z drewna, najprawdopodobniej sosnowego lub modrzewiowego, nieżyjący już synowie Kazimierza Gargulińskiego – Stanisław oraz Antoni – dwójka z dziesięciorga rodzeństwa. Obaj wraz z całą rodziną zostali w lutym 1940 r. zatrzymani w Dubowcach pod Tarnopolem i deportowani do Komi jako przymusowi osadnicy. Dziadek Kazimierz ze względu na wiek i stan zdrowia nie był już zmuszany do pracy, zajmował się wnukami. Jego śmierć po latach opisał, wówczas sześcioletni, syn Stanisława – Bronisław, obecnie żyjący w New Jersey, w swoich wspomnieniach „Through the eyes of a child”. Śmierć seniora była cicha, niemal niezauważalna. Pochylając się nad kołyską swojej wnuczki Józefy, Kazimierz nagle osunął się na nią i stracił przytomność. Został pochowany na polskim cmentarzu przy specposiołku Czesjol. Antoni Garguliński często powtarzał swojemu synowi Alojzemu, że do śmierci nie zapomni krzyża i tabliczki, którą wraz z bratem przygotował, aby umieścić na mogile Kazimierza. Mieli proroczą nadzieję, że przetrwa sto lat. Wiaczesław Masalcew przyjechał do Polski na kilka dni. Jego wizyta to kolejny dowód na to, że odległości w czasie i przestrzeni, a nawet trudności językowe, nie są żadną przeszkodą w nawiązaniu rozmowy, otwierającego nowe perspektywy dialogu, bliskości i przyjaźni, jednym słowem tego, co szumnie nazywane jest pojednaniem. Joanna Marciniak Przeczytano 78 Nawigacja wpisu Nie mogę zapomnieć… Wspomnienie o Halinie Olszewskiej